Strony

GIRLY Fight Club

Wiecie co? Mam wrażenie, że ten blog działa na mnie w sposób terapeutyczny. Nie wiem. Może to tylko ja, ale tak właśnie się czuje, właściwe to czuje się coraz lepiej sama ze sobą. I tak oto doszłam do:

I'M DONE WITH FAKE FRIENDS!

To moje postanowienie, którego zamierzam się trzymać, jak najdłużej. Tak więc, ażeby było to powiedziane- zamieszczam tutaj. Ogłaszam to wszem i wobec- nie ma już odwrotu!

 

To dla mnie przyjemność zacytować 'Wiecie co? Mam wrażenie, że ten blog działa na mnie w sposób terapeutyczny. Nie wiem. Może to tylko ja, ale tak właśnie się czuje, właściwe to czuje się coraz lepiej sama ze sobą.' Od zawsze podobało mi się w pisaniu właśnie to, że Moja Ja wychodzi powoli z zagubionej w rzeczywistości tego świata istotki, jaką czuję się (jestem?) nie pisząc. Pojawia się nagle, wychodzi z napisanych słów i daje mi siłę, na bycie taką, jaką chcę być, ale sama jakoś nie potrafię. Popycha mnie do łapania się sprawdzonych podpór, sprawia, że jestem.


 A teraz druga część tego oto posta:

POMYSŁ:

Może, jeżeli oczywiście chcecie i będziecie miały czas, napiszecie coś od siebie. Coś co spędza Wam sen z powiek. O przyjaźni, tej prawdziwej bądź fałszywej. O chłopaku, z którym się pokłóciłyście i same nie wiecie o co, albo po prostu o Waszej relacji. Cokolwiek, co przyjdzie Wam do głowy. My Wasze teksty zamieścimy na Tym blogu, ponieważ to nie jest tylko nasza walka, lecz każdej z NAS - dziewcząt. Nie musicie się podpisywać, wystarczy wysłać maila ma mój: notnormalexistence@gmail.com lub silly's: spinka32@hotmail.com.

P.S. I Ona się mnie jeszcze pyta : podoba Ci się w ogóle pomysł? 

Kochane, a co Wy myślicie?
 Not Normal & Silly

Poradnik. Jak zniczczyć przyjaźń.





Plan działania w 3 krokach:

KROK 1: Gdy trafiacie do innych klas, na początku utrzymujecie kontakt (około rok jest normalnie- tak jak było wcześniej), później się zaczyna: spotykacie się lecz coraz rzadziej. Nowi znajomi, nowe obowiązki, innymi słowy: brak czasu.  Lecz jeszcze znajdujecie te 2 godziny na rozmowę w kawiarni raz na tydzień.

KROK 2: Masz tyle na głowie, że nie masz czasu na napisanie nawet SMSa, a poza tym, dlaczego to ja mam pisać? On/ona by nie mógł/a?  W lawinie obowiązków o tym nie myślicie, jak oddalacie się od ludzi, którzy rok wcześniej byli Twoją "odskocznią" od szarego, monotonnego życia.






KROK 3: Mijają 2 miesiące a Ty z nim/nią w ogóle nie rozmawiałaś i szczerze mówiąc nawet nie tęskniłaś, nie czułaś przemożnej chęci kontaktu, jak dawniej- codziennego. Spotykacie się i oboje czujecie się głupio. Wiecie, że to już nie jest przyjaźń... Pomimo wspólnej historii, a może nawet na wskroś wspomnieniom, które zostaną z Tobą do końca, tak samo jak poczucie, że zawaliłaś, że sama to zepsułaś.

Brawo!!! To już kolejna osoba do skreślenia z szybkiego wybierania...


DELETE message


I szczerze mówiąc jest to poradnik napisany moim życiem, korzystałam z niego wiele razy, czasem nawet nie zdając sobie z tego do końca sprawy.

+ 1 mała RADA: Jeżeli chcesz mieć prawdziwego przyjaciela, upewnij się, że będzie on takim.  Osoba, która już ma  tysiące "przyjaciół", znajomych czy kolegów nim nie będzie, albo tylko przez krótki okres, a potem zostaniesz sama. Taka osoba tak naprawdę nie dba o przyjaźń, mimo pozorów. Bo po co o nią dbać, gdy ma się jej na pęczki, co robi jeden przyjaciel w tą czy tamtą? Ja niestety dotąd miałam w większości takich "przyjaciół".

Może jestem masochistką? Może nie mam szczęścia do ludzi? Może takie osoby mi imponują i wychodzę na tym tak jak wychodzę? Albo może po prostu za często stawiam mury przed osobami, które mogłyby być dla mnie "prawdziwe", a które nie potrafią ich sforsować? A taka osoba, taka "sztuczna przyjaciółka" zrobi wszystko, żeby się czegoś dowiedzieć i jej się to udaje. A gdy problemy się kończą już jej nie interesujesz, zostawia Cię samą z jeszcze wyższymi murami.

Czy ktoś je przeskoczy/zburzy?

It's walen… Shut the .... up!

Tak właściwie, to boję się walentynek - nigdy nie wiadomo, co komu, a co gorsza - co mi przyjdzie do głowy... Wysłać podpisaną kartkę? Zgoda. Wyznać komuś miłość? Ok. Zgodzić się na czekanie? Nie ma sprawy. Zrobić sobie złudne nadzieje? Ależ oczywiście. Boję się, ale zawsze miło wspominam te z jednej strony głupawe, z drugiej naiwnie romantyczne, a znowu z trzeciej strony nieco zabawne, z perspektywy czasu, historie, których, dla własnego dobra, nie opowiem.

Wiecie co jest kiepskie? To, że w ten dzień nie reklamuje się miłości do samej siebie. Tak więc ja, z tego zaszczytnego miejsca, będę propagować ową miłość.

To trudne, tak bezceremonialnie powiedzieć sobie, albo i wmówić, że się siebie kocha, wiem. Może więc warto pokochać w sobie te małe fragmenty osobowości? Te, które sprawiają Ci największą radość, kiedy wychodzą poza Twoją głowę.


Może to szaleństwo, które wychodzi wieczorem na dźwięk Come on Eileen albo Locked Out of Heaven i każe Ci tańczyć, chociaż wcale nie potrafisz? Może kulinarna strona, która objawia się, gdy w domu nie ma nic słodkiego, a Ty akurat masz okropną chandrę i do tego chcicę? Może to szalona perfekcyjna pani domu, która sprząta wszystkie półki, szafki i szuflady zamiast uczyć się na sprawdzian z biologii? Może to kompletnie niekompetentna piosenkarka, która nagle zaczyna śpiewać, gdy smaży naleśniki? Może to wewnętrzne dziecko, które potrafi jednym tchem obejrzeć trzy części The Little Mermaid a po tym jeszcze Anastazję? A może to coś, co ciągnie Cię do sztuki, w jakiejkolwiek pięknej postaci? Wiersza, zdjęcia, opowiadania?

Schowaj więc dzisiaj Wadliwą Siebie do szafy. Zapomnij o Niej. Zajmij się tą Sobą, którą lubisz najbardziej. Co Ty na to?









Myślę, że odrobina optymizmu z mojej strony nikomu nie zaszkodzi. xoxo

Fear of the Unknown.



Nie wiem, czy tylko ja tak mam, ale od dziecka boje się śmierci. Tego co będzie potem i czy w ogóle będzie jakieś potem.

Czasami, gdy już zasypiam, zastanawiam się, czy jakbym umarła to przestałabym, ot, tak po prostu, myśleć? Czy dryfowałabym w myślach nigdy się nie budząc? Czy może poszłabym do nieba i śpiewała anielskie chóry? Jaki jest w tym wszystkim sens?

Myśl o braku egzystencji mnie przeraża, przecież za 200 lat nikt już nie będzie o mnie pamiętał. Żyła sobie taka jedna co..., no właśnie co? I wtedy hieroglify, dzieła sztuki, książki i wszystko to czym teraz żyjemy, cała kultura nabiera dla mnie nowego znaczenia. Gdyby nie jego dzieła nikt nie pamiętał by teraz o Szekspirze, gdyby nie geniusz Leonarda, kto by dzisiaj o nim wiedział albo oglądał Mona Lisę w Luwrze?

A my co po sobie zostawimy? Mamy naście lat i nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawialiśmy się. Przecież jesteśmy jeszcze tacy młodzi. Niestety nigdy nie wiemy kiedy nadejdzie ten decydujący moment w życiu, gdy powiemy mu Goodbye. Tysiące pomysłów w naszych głowach, a który zostanie spełniony? Czy planowanie przyszłości w ogóle ma sens? Ile z tego co sobie wymarzyliśmy się ziści? Gdy patrzę w przeszłość i  na to co wtedy myślałam/robiłam i jakie przewidywania miałam odnośnie samej siebie w wieku 12 lat, dochodzę do smutnego wniosku, że życia nie da się zaplanować, ono ma na nas własny plan. Nie wiem czy jest to przeznaczenie, że niektórych ludzi spotykamy w danym okresie życia, a w innym odchodzą, że wpływają oni na nas w taki a nie inny sposób, czy może jakaś "istota wyższa", z wielką koncepcją świata. Nie wiem, chociaż nienawidzę tego stwierdzenia. Nie wiem.

Tak naprawdę boimy się nieznanego, czegoś innego. Boimy się również zmian, które czy tego chcemy czy nie w życiu nadchodzą.

Doświadczenia powinny nas uczyć by nie popełniać takich samych błędów. Ja jednak utknęłam w błędnym kole braku zaufania i strachu przed:

kolejnym odrzuceniem przyjaźni
tym, że ktoś znowu ode mnie odejdzie
miłością
zranieniem

 Z tego strachu zaczęłam odsuwać od siebie ludzi, nie pozwalać im się do siebie zbliżyć, stawiać mury nie do sforsowania. Nieme wołanie o pomoc, którego nikt nie słyszy, bo nikogo już nie ma.

Opowiem Wam bajeczkę, od której może powinnam zacząć.
Była sobie dziewczyna, która zawiodła się na swoje przyjaciółce (nota bebe od 10 lat) ponieważ ona odrzuciła ją szukając  byle jakiej wymówki. Dziewczyna postanowiła, że nie zaufa już nikomu niegodnemu jej zaufania. Wtedy poznała grupę wspaniałych ludzi, z którymi się jednak zaprzyjaźniła. Wycieczki, spotkania, rozmowy zapowiadały wspaniałą przyjaźń do końca ich dni. Minęły wakacje i następny rok. Wkroczyli w wiek 17 lat, zapoznali się już z liceum i friendship was over. Wszyscy się zmienili, nie potrzebowali już siebie wzajemnie. Niektórzy wyjechali inni, po prostu zmienili środowisko. Dziewczyna chodziła jednak do klasy z jednym z "byłych przyjaciół". Ale jak to wyszło? look here.


 Ale czym dokładnie jest dla Ciebie to NIEZNANE?

Let's play chess with them.

Od czasu do czasu czuję się jak pionek na ogromnej, ogromnej szachownicy. Nie na zwykłej osiem na osiem pól, ale takiej miliardy na miliardy pól. Czuję się jak pionek stojący na brzegu - w sumie nic nie mogę. Mogę jedynie mieć nadzieję, że wymienią mnie na hetmana, czego nie zrobią, wiem. Jednocześnie miażdżący jest fakt, że stoję w pierwszym szeregu, a przecież szachy, to wojna. Zawsze są dwie strony, skrajnie różne, walczące do momentu, aż z tej drugiej nie zostanie nic a nic.

Coraz częściej, w najspokojniejszych chwilach, zdaję sobie sprawę, że świat to przerażające, pogmatwane miejsce. I to nie jest już tylko moja głowa, ale... ...dużo więcej głów.

We współczesnym świecie łatwo można się pogubić. Już dawno straciliśmy możliwość odróżnienia białego od czarnego. Teraz wszystko jest szare. Świat stał się mozaiką odcieni szarości. Nasza egzystencja sprowadza się do wyboru tej jaśniejszej lub ciemniejszej strony. Ale czy któraś jest słuszna? I jak je odróżnić? Czy w ogóle jest to możliwe?

Nie wierzę w pokój na świecie. Wiem, powinnam. Bo skoro już nawet młode duszyczki nie wierzą, to kto pójdzie za starych niby mądrych na barykady?

Francuskie barykady, które tak spektakularnie upadły...

Jesteśmy bombardowani milionami informacji w internecie, telewizji, radiu czy nawet na ulicy i w szkole, skąd mamy wiedzieć, które są prawdziwe? Co tak naprawdę dzieje się na Świecie? Codziennie ginie setki tysięcy ludzi. Z różnych powodów, ale które docierają do nas- ludzi XXI wieku?


Tak, oglądałam ten film już ze trzy razy i tak, kocham Gavroche'a. I tak, wiele sugeruję, cóż, nie moja wina, że czuję co czuję. Widziałyście kiedyś polityków dających sobie na wzajem w twarz? Ja nie. Widziałyście za to tych niżej, którzy wymieniają kulki w, no tak w sumie to chyba w sprawie polityków, a ci z kolei wywołują chore walki dla dobra narodu. Bardzo ładnie nazywają swoje kieszenie, swoją drogą.

Niekończąca się woja o pokój(?). Czym właściwie jest POKÓJ? Krwawą bitwą białych garniturów przy czarno-białej szachownicy splamionej czerwienią?

Wiecie co jest śmieszne? To, że ręce na zgodę wyciąga się po walce.

Silly & Not Normal

Do You think it's right...

Pamiętasz, jakie to uczucie, być bezpieczną, spokojną o swoją przyszłość? To dobrze. NIGDY nie zapominaj, jak to jest. Do czego zmierzam? Do tego, że na każdej ścieżce zdarzają się koleiny, że niektóre z nas potrafią je ominąć, inne z nich wyjść, ale są też i takie, którym przychodzi to z niemałym trudem. Postaram się pomóc, więc opowiem jak to ze mną było, mogę?


Mijając znak 'Dorosłość wita' miałam na oczach przeciw(problemowe)słoneczne, na prawdę ciemne okulary. Wszystko było cudnie i nudnie. Nie zwracałam uwagi ani na koleiny, ani na wyboje. Do póki nie wpadłam, do rowu. Nie wyhamowałam jednak moim zaniedbanym gratem. Jechał, a ja, na tej koślawej drodze życia, myślałam. O życiu, oczywiście. Przez to wszystko moje ciemne okulary spadły mi z oczu odsłaniając mi prawdziwe kolory świata, podczas gdy koła bezwzględnie miażdżyły cenny czarny plastik i dwie śrubki (bo chyba tyle ich jest w okularach...)(tak, policzyłam.).


Co zobaczyłam? Niepewność, moją własną, tą, której wcześniej nie byłam w stanie, albo i nie chciałam dostrzec. Niepewność o to, czy dobrze to wszystko wymyśliłam, czy dobrze zadecydowałam o mojej teraźniejszości, a także o przyszłości. Niepewność o to, czy to wszystko jest w stanie wypalić, wyjść tak, jak tego niegdyś pragnęłam.

Byłam tam, tak tam. Na samym dnie. Tam, gdzie płacz i zgrzytanie zębów chodzą pod rękę zaraz za samotnością i rezygnacją. Miesiącami marzyłam o tym, żeby skoczyć z klifu, wpaść pod samochód, czy cokolwiek. Byłam ślepa, miałam wtedy na oczach okulary, które tym razem nie pozwalały dostrzec dobra. Widziałam tylko zło, byłam tylko zła. Wściekła na wszystko, na wszystkich. Sama w tym wielkim i, jak się okazało, okrutnym, depczącym po brokatowych marzeniach świecie. 

Co się okazało? Okazało się, że życie może sprawić, że zostawiona sama sobie w 'wielkim' mieście dziewczynka może dość szybko strząsnąć z siebie sztuczny brokat marzeń. Marzeń, które były od zawsze jakieś naciągane, a okazały się być nierealne. Nie dość brak sił, nie dość niechcenie. Wystarczyła racjonalizacja. Dojście do prostego wniosku, że wyolbrzymianie marzeń może Cię w końcu zabić, dlatego warto wybrać te, które są na prawdę Twoje. Nienarzucone, niewymuszone, są takie, jakie sobie wymarzyłaś na początku i takie, które są możliwe do spełnienia, przez Ciebie. Takie, które co najważniejsze, dadzą Ci radość i w moim przypadku takie, które nie wymagają dożywotniego uczenia się oraz bycia pod ciągłą presją zapewniając przy tym wszystko, co potrzebne.



Wiecie, dobrze jest czasem mówić do siebie, zwłaszcza wtedy, kiedy nikt nic o Tobie nie wie, a jedyną osobą, która może Cię uratować (z nieWielką Pomocą) jesteś TY. Nikt tak precyzyjnie nie przemówi Ci do rozumu, jak TY. Nikt tak nie zawalczy z Tobą, jak TY. Nikt nie jest równie silny, jak TY.

Isn't it sad, growing up?

Masz urodziny. Ktoś łaskawie odlicza Ci kolejny rok z Twojej ziemskiej podróży. Łaskawie, bo jesteś już coraz bliżej swojej wymarzonej przyszłości, nieprawdaż? Coraz szybciej przechodzisz przez ulice, Twoje obcasy są coraz wyższe, a czerwone światła za Tobą palą się coraz dłużej. Nie, nie te światła, światełka sygnalizujące kolejne złe decyzje, których nie popełniłaś. Już nie dajesz się tak łatwo nabrać.
Jeśli tak jest, to wiedz, że szczerze Ci zazdroszczę.

Czuję, że dojście do owego uczucia zajmie mojej zagmatwanej głowie mnóstwo czasu. Fakt przechodzę przez ulice coraz szybciej, ale tylko dlatego, że chcę jak najszybciej być na drugiej stronie. Mijani ludzie coraz mniej mnie obchodzą, a i szczegóły przyciągają moją uwagę na coraz krótsze chwile. Co w związku ze światełkami? Nie trzeba długo zgadywać. Babcia zwykła mawiać, iż 'im człowiek starszy, tym głupszy'. Moja babcia jest życiowa, nie będę zaprzeczać. Z roku na rok moje decyzje stają się coraz mniej przemyślane, a ich konsekwencje trwają coraz dłużej. Moje miłości są coraz bardziej beznadziejne, ale dobrze, że chociaż trwają coraz krócej.


No, dobrze… Może i jestem troszkę mądrzejsza, może i roztropniejsza, ale dopiero od niedawna, od kiedy przeszłam na migającym czerwonym świetle, które nigdy nie zmieniło się na zielone, ani nawet na żółte (czy tam pomarańczowe). Mimo całej masy znaków ostrzegawczych, nie przestawałam iść, aż wreszcie wdepnęłam w takie błoto z którego nie dało się, ot tak, zwyczajnie wyjść. Zmuszona - uciekłam.

Chyba nie dam już rady popełnić tak durnej decyzji, bo nie wiem, co mogłoby się wtedy stać z moim twórczym kącikiem. Chyba znów zacznę rozwijać spostrzegawczość, a z nią miłą mi od zawsze wrażliwość. Chyba będę częściej się zatrzymywać. Czyżbym wreszcie uczyła się na błędach?

Wolałabym ich nigdy nie popełnić, wiadomo. Dlaczego? To niby też wiadomo. Bo bolało? Nie, zdecydowanie nie w tym tkwi największy problem. Chodzi raczej o poniesione straty. Mam wrażenie, że nie tylko czas traciłam, ale także, ładnie mówiąc, duszę. Jednak głupi pęd za... (No właśnie, za czym? Pewna nie będę nigdy, po prostu pęd.) ...sprawił we mnie niechcenie i wyssał ze mnie chcenie.


Kim więc teraz jestem? Nie myślcie, że nie wiem. Otóż teraz, wiem najlepiej. Jestem nieznośną dziewczyną z głową w chmurach oraz z lekko przymuszonym palcem na spuście migawki. Raczkującą kobietą, próbującą nauczyć moje wewnętrzne dziecko, że świat nie przyjmie mnie nigdzie z otwartymi ramionami oraz tego, że nie we wszystkie otwierające się ramiona warto wchodzić, a znowu niektóre zamknięte warte są próby otworzenia. Reasumując, uczę się. I dobrze mi z tym.

Fight.

Przychodzą od czasu do czasu niemiłe dni. Nie mam na myśli tych płaczliwych, czy też gniewnych, kiedy to ma Cię dość poduszka lub ludzie wokół. Mam na myśli dni, w których Twoja głowa z powodu natłoku niepotrzebnych myśli jest bliska eksplozji. Pcha się tam wszystko - niezałatwione sprawy, kłamstwa, obowiązki, nadzieje i wątpliwości. Próbujesz z całych sił zrobić z tym porządek, jakoś to poukładać, a przynajmniej upchać w jakiś kąt chociaż na krótką chwilę. Nic to nie daje, poza tym tylko, że robi się jeszcze większy, trudniejszy do zniesienia bajzel. Jestem kompletnym niedoukiem w radzeniu sobie z tym. No, byłam.


Doświadczenie :
Do basenu wrzucono zdezorientowaną przez własne myśli dziewczynę.
Obserwacje :
Zaczęła pokonywać kolejne długości. Wydawało się jakby chciała wyżyć się na wodzie. Po pewnym czasie znacznie zwolniła, a jej ruchy nie były już beznadziejnym biciem o taflę, stawały się spokojne, coraz spokojniejsze.
Wnioski?
Kiedy myśli zaczynają walczyć z tobą - i Ty zawalcz. Nie, nie z myślami. One są silniejsze, przykro mi. Zawalcz z sobą. Fizyczna vs. Psychiczna Ty. I po sprawie.



Tak było, potwierdzam i zaświadczam. Pierwsza długość co prawda jedynie pogłębiła zamieszanie, ale potem było już tylko lepiej. Psychiczna ja walczyła z Fizyczną, kłóciłam się z sobą jak wściekła. Milcząc. Co prawda, moje mięśnie zachowywały się tak, jakby chciały wyjść mi spod skóry i już nigdy tam nie wracać, a bolały mnie tak, że i ja nie miałabym nic a nic przeciw temu. W końcu i te nieznośne, niecichnące od pewnego czasu myśli też dały sobie spokój. Zamilkły. A ja doszłam do owych wniosków.


P.S. Jak już wspomniałam, jeszcze do niedawna byłam kompletnym niedoukiem, w związku z tym nadal nie jestem pewna, czy to jedyny sposób. Istnieją jakieś inne? Pomijając przeczekanie, przespanie lub przejedzenie tego wszystkiego czekoladą albo marchewką?

Bo najważniejszy jest początek...



Podobno.

Ktoś mi to kiedyś powiedział albo gdzieś to przeczytałam, dokładnie nie pamiętam. Osobiście również tak myślałam, do czasu...

Ostatnio ile razy coś zacznę- nie potrafię tego rozwinąć bądź skończyć. Najgorsze jest to uczucie gdy UTKNIESZ i nie możesz znaleźć rozwiązania. Kiedy nawet osoby, które uważałeś za przyjaciół odchodzą, a Ty nie możesz nic na to poradzić i zostajesz sam. Samotny, chociaż otacza Cię tyle ludzi. Jest nas ponad 7 miliardów a my i tak, paradoksalnie, czujemy się samotni. Od czego to zależy?

Przyjaźnisz się z kimś, znacie się od  lat, możecie porozmawiać o wszystkim, nie macie oporów bo wiecie, że ta druga osoba zawsze Was wysłucha i pomoże. Nadchodzi jednak taki dzień kiedy się zatrzymujesz, wszystko wokół Ciebie zwalnia i uświadamiasz sobie, że się zmieniłeś, co gorsza, uświadamiasz sobie, że nie tylko Ty się zmieniłeś. Inni też się zmienili i chociaż może nie chcą dać tego po sobie poznać już nie "nadajecie na tej samej fali" i wiesz to Ty i Twój już "były przyjaciel".

Człowiek jest jednak taką istotą, która nie potrafi wyzbyć się niektórych nawyków, jednym z nich jest właśnie takie COŚ co powstaje pomiędzy jedną osobą a drugą gdy przyjaźń się kończy. Nie wiem dokładnie jak to nazwać, nie wiem czy ktokolwiek wymyśli/ł na to kiedykolwiek nazwę, po prostu jest COŚ, ale nie jest to już przyjaźń. Przyzwyczajenie. Gdy chodzicie razem do klasy wygląda to tak: na każdej lekcji siedzicie razem, ponieważ zawsze tak było, po co to zmieniać, nie macie jednak już tematów do rozmów więc się nie odzywacie- egzystujecie. Wiecie o sobie dużo, lecz gdy któreś zaczyna mieć problemy nie przychodzi już z nimi do drugiej osoby, która, chcąc nie chcąc czuje się tym dotknięta, w końcu to jej się wcześniej zwierzałaś, trudno przestać się o kogoś martwić tak po prostu i zaakceptować taką nienaturalną dla Ciebie sytuacje.

Gorzej gdy jeszcze się przyjaźnicie, chociaż już wiecie, że zmierza to ku końcowi. Gdy trafisz na taką "przyjaciółkę", która znajduje sobie nową "koleżankę" w klasie. Myślisz sobie Spoko. Fajna jest i można z nią pogadać.  Robi się Trio i jest fajnie przez pierwsze 3 miesiące. Co się jednak później dzieje? Twoja "przyjaciółka" przestaje do Ciebie dzwonić po lekcjach, dzwoni to nowej koleżanki, na lekcjach też woli z nią rozmawiać, ponieważ wie co Ty byś jej powiedziała, po co marnować czas?- trzeba poszerzać horyzonty i wyrabiać nowe poglądy. Oddalacie się od siebie a Ty czujesz się coraz gorzej bo nawet jeżeli tego nie chcesz musisz pozwolić jej odejść...

Jednak gdy ściągniesz już wspólne zdjęcia z tablicy, która dzień w dzień przez lata wisiała przed Tobą, czujesz PUSTKĘ o jaką byś siebie nie podejrzewała. Mówisz sobie, że przecież to tylko zdjęcia, niestety ściągnięcie każdego, zadaje nową ranę, odbiera Ci na pewną chwilę poczucie przynależności. Zarysowuje Twoje poczucie bezpieczeństwa i sprawia, że masz problemy z ponownym zaufaniem innej osobie. Obwarowujesz się i nie pozwalasz innym się do Ciebie zbliżyć. Przez którąś już taką sytuacje z rzędu zaczynasz się tak bronić stawiając mury i zastanawiać, czy jakbyś odeszła ktoś by to teraz zauważył. A potem znajdujesz taki obrazek.






Który dokładnie oddaje to co czujesz, lecz nie potrafiłaś tego wcześniej wyrazić słowami. I już wiesz, że tak na prawdę będziesz tęsknić za wspomnieniami, przeżyciami, które dzieliłaś z daną osobą/ami i za jej/ich obrazem, który się w nich zachował.


Mówi się, że uczucie pustki sprzyja twórczości, i choć nie fizycznie, niestety boli...



GO !

Trzymając się ogólnej koncepcji :





Oglądając Fight Club, zdałam sobie sprawę, że nie jest to jakaś odległa historyjka dziejąca się w USA, ale rzeczywistość, tyle tylko, że nie aż tak brutalna. Fizycznie. Jednak moralnie czuję się głównym bohaterem. Chodzi mi o nasze walki wewnętrzne. Nawet te malutkie. Szczególnie te malutkie. Jak wewnętrzny motłoch po rozstaniu chociażby. Ten kiedy okazuje się, że to ja popełniłam błąd, wiem to, a jednak nadal ciężko jest mi w to uwierzyć. Ten kiedy okazuje się, że czas już dać sobie z tym spokój, a jednak wciąż nawracam myśli na niechciane tory. Ten kiedy wiem, że czekolada wcale nie wpływa korzystnie na cerę, a jednak...

Wszystkie to znamy, przerabiamy na co dzień. Wiemy już tak dużo, a jednak wciąż tak mało. Popełniamy błędy, staramy się na nich uczyć, a co ważniejsze powiedzieć sobie raz a dobrze, że tak właśnie musiało być i kropka. Jeszcze nigdy nie udało mi się stanowczo powiedzieć sobie 'nie plącz się w to, głupia.', zawsze daję się nabrać. Na fałszywe przyjaźnie, wmawiane sobie na wzajem miłości, udawaną troskę. Za każdym razem przychodzą mi na pocieszenie smutek, upokorzenie, brak zaufania (co najgorsze dla samej siebie, bo przecież to był mój wybór, sama tego chciałam, to teraz mam). Okrywają mnie kołderką, podają herbatkę i otumaniają na jakiś czas, by potem dać mi spokój. Nie licząc tych chwil, w których atakują mnie, już nie przychodzą, atakują. Ranią. Przypominają. Robią mi z mózgu wielką pralkę...

Kiedyś, w takich chwilach (jeżeli tylko pod pojęcie 'chwili' można podciągnąć tydzień lub dwa...) miałam ochotę jedynie na ucieczkę, potem na wieczny sen. Teraz? Teraz wiem już, że największy problem to właśnie system. Niby jasne, ale nikt mi tego nie uświadomił, pomijając filmy, książki, historie opowiadane przez milczące za twórców fotografie i pięknie brzmiące piosenki. Teraz mam ochotę udać, że ja to nie ja i obić komuś zakłamaną twarz. Niekiedy jest moja. Wtedy boli najbardziej.


Dziewczyny, jak myślicie, da się wyprostować czyjś sposób myślenia na tyle, ażeby mógł funkcjonować bez okazywania nadmiernej irytacji względem sposobu zachowywania się innych, a jednocześnie nie tworząc kolejnej smutnej kreatury chodzącej bez celu, ale za to na czas?


Myślę, że mój zamierzony przekaz wyjdzie z mroku słownych nieporozumień już wkrótce. Pomożecie?