Strony

I'm slowly freaking out...

Lubię zaczynać od pytań, zacznę i teraz.

Zdarzają Wam się czasem momenty zdegustowania własną osobą a tym samym pragnienia bycia kimś innym? Czy to przypadkiem nie są najsmutniejsze momenty w Waszym niepowtarzalnym życiu? W moim są.


Skupianie się na tych, które lubią zaskoczyć wtedy, kiedy jesteś w samym środku oceanu nudy albo pustkowia pomysłów, prościej kiedy nudzi Ci się tak, że aż strach zapędzać się w gdybające obszary Twej nieobliczalnej wyobraźni, bo wiesz, że one zawsze znajdą Ci przygnębiający sposób na nudę, byłoby bez sensu. Wszem i wobec wiadomo, że tego typu momenty chęci na wymianę nie bolą. Wiadomo także, że jeszcze nic nigdy do żadnego życia nie wniosły, są więc bezcelowe. Zróbże coś po prostu, albo nie rób nic.

Znacznie dotkliwsze są przecież te będące wynikiem zdawania sobie sprawy. Na przykład z tego, że wszyscy wokół wytyczyli już sobie jako tako swoje życiowe ścieżki na najbliższych parę lat, a Ty... A Ty co? Ty wiesz jedynie, jaki jutro jest dzień. I źle Ci z tym, nie wiesz co robić, gubisz się... Chciałabyś być na ich miejscu i wiedzieć, że idziesz właściwą drogą, że znaki na niej nie są mylące, a co najważniejsze, że ta droga dokądś prowadzi. Tylko skąd mieć pewność, że oni wiedzą...

Pewność to zdecydowanie obce mi pojęcie. Niepewność wokół mnie - pal sześć. Niepewność we mnie to kręta droga pod stromą górę. Nie potrafię na przykład ufać w słowa, zawsze zostają w moim zawierzeniu luki niepewności, a przez to wrogości. Najprościej tłumaczy się na kochaniu, zatem... Słyszysz z czyichś ust to magiczne słowo i... zamierasz. Zamierasz, bo nie wiesz, co ten ktoś mógł wsunąć pod ten ładnie brzmiący wyraz. Może sprzedaje Ci podpuchę? Może swoją własną niepewność? Może chce po prostu zbadać Twoją reakcję? Może jednak chodzi o to, że nikt takich słów nie rzuca od tak, na wiatr, nie wyrzuca jak papierków z kieszeni i nie obdarowuje nimi przypadkowo napotkanych osób? Nigdy nie wiadomo, i właśnie w tym miejscu moja niecierpliwość aż mnie skręca i wywraca na drugą stronę. Dlaczego? Dlaczego nikt nie może dać mi przyzwolenia na zaglądnięcie pod mówiącą 'kocham' (przypominam, na przykład 'kocham') czaszkę? Życie byłoby o tyyyle prostsze, przyjemniejsze... mniej wypełnione pomyłkami... NUDNIEJSZE.

Decyzje. Właściwie owych decyzji podejmowanie. Czy ktoś nad wyraz uczynny nie zechciałby, od czasu do czasu, wpełznąć pod moje kości mózgo-czaszki i trochę po majstrować przy moim systemie trafnego oceniania zaistniałej sytuacji? Ktokolwiek? Potrzeba zdecydowania się zachowuje się tam czasem jak rozwścieczony zwierz, i tłucze i tłucze i tłucze mi grzbietem po już wcześniej wspomnianych czaszkowych kościach, po prostu nieznośnie. 

Chociaż... To coś przy podobnym sercowym czymś jest niczym, nieprawdaż? Tu przynajmniej łzy nie mówią swoich trzech nic niewartych groszy...


Po pewnym czasie przychodzi jednak, dość niezapowiedziana, nie zawsze miła i przyjemna konkluzja, która mówi zapewne nie tylko mnie, że nawet to chwilowe bycie kimś innym nie miałoby żadnego sensu. To chyba jasne, że nie ma na świecie roli, którą mogłabym odegrać lepiej niż moją własną, a co jeszcze jaśniejsze, nie ma na świecie nikogo, kto umiałby moją rolę zagrać równie dobrze jak ja.

Szkoda tylko, że każdej z nas zdarza się czasem o tym fakcie zapomnieć...

Nobody is irreplaceable.

Nie ma ludzi niezastąpionych.

Niestety.

Wydaje mi się, że każdy w swoim życiu, dłuższym czy krótszym, się z tym w końcu spotyka. Lubi to chodzić za nami jak zły cień, który pojawia się w promieniu słońca, tak upragnionego, i niszczy poczucie satysfakcji.

Zaburza nasz światopogląd już od dziecka, od pierwszego przedstawienia w przedszkolu, w którym miałaś grać ale się rozchorowałaś i zastąpiła cię koleżanka, po przyjaciółkę, która wymieniła cię na "lepszy model", czy w końcu pracodawcę, który znalazł kogoś bardziej kompetentnego, wykwalifikowanego. Podkopuje poczucie własnej wartości.



Nawet jeżeli wiemy, że coś chyli się ku końcowi, decydujemy się coś przerwać, zrezygnować z czegoś, to nigdy w takim momencie nie myślimy o tym co będzie za parę miesięcy, czy może nawet lat. Jak wtedy będziemy się z tym czuć. Najważniejsze jest w tym momencie podjęcie tej trudnej decyzji, czasami spowodowanej czymś innym, ważniejszym. Z tzw. "przyczyn wyższych". Kończymy pewien rozdział życia. Nieme THE END, którego nie ma się odwagi wypowiedzieć na głos.

I tak oto rezygnujemy z czegoś co sprawiało nam tyle radości i satysfakcji, czasami nawet rezygnujemy z pasji. Ilu ludzi na świecie musiało przerwać karierę (jakąkolwiek), z np. powodów zdrowotnych? Ilu z powodu braku czasu/ środków/ wsparcia? Czy Ty kiedyś z czegoś nie zrezygnowałaś, nawet nie próbując, bo pomyślałaś: Co inni sobie o mnie pomyślą? albo Jak to będzie wyglądało?



Teraz, gdy minęło już prawie pół roku odkąd zawiesiłam swoją działalność jako tłumacz, wchodzę i widzę na stronie nową osobę, która zajęła lukę stworzoną przeze mnie, chcąc nie chcąc czuje żal. Wiem, że była to świadoma decyzja, moja decyzja, ale jednak. Człowiek lubi się łudzić, że zastąpiony nigdy nie będzie, a życie lubi klarować złe osądy...

Next?

What NEXT?
Co teraz?
Gdzie?
Dlaczego?
Po co?
Z kim?
W którą stronę?


Nie wiem dokładnie jakie myśli towarzyszą tegorocznym maturzystom, nie wiem też jak to będzie ze mną za rok. Ale w tym momencie targają mną sprzeczne uczucia. Z jednej strony nie mogę się już doczekać by zamknąć ten rozdział mojego życia i (jak na załączonym obrazku) nie musieć widywać już niektórych ludzi, przebywać z nimi, czy nawet ich słyszeć.  Jednak każda moneta ma dwie strony. Z niektórymi osobami trudno będzie mi się pożegnać, a jeszcze trudniej stanąć przed tym decydującym momentem w życiu. Maturą. Bo co jeśli wszystkie marzenia jakie w życiu miałaś nagle wyparują. Tak wiem, są poprawki, ale nawet jeśli, to czy ta porażka nie wpłynie i tak jakoś na twoje myślenie? Samopoczucie? Nie załamie?

Od dziecka każdy z nas snuje niekończącą się nić marzeń o tym co zrobi gdy już będzie DOROSŁY. Ale im bliżej tej "dorosłości" tym trudniej.

Będąc w podstawówce chcesz już być w gimnazjum, nie wiesz dokładnie dlaczego, po prostu chcesz się czuć ważniejszy, starszy, lepszy. Patrzysz na licealistów i myślisz jak to oni mają fajnie, że wszystko już mogą.

W gimnazjum marzysz już o liceum. Zaczynasz też myśleć o tym czasie w trochę innych kryteriach. Fajny chłopak ma teraz inne znaczenie. Liceum= wolność, prawo jazdy, dowód osobisty i wszystkie związane z nim udogodnienia (you know what I mean).

Jednak życie lubi płatać figle.


Gdy już napiszesz egzamin gimnazjalny, do którego btw dużo nie musiałeś się uczyć (mówię z perspektywy licealistki) stajesz przed pierwszym "trudnym wyborem w życiu". Do którego liceum chcę pójść? Gdy już dokonasz tego jakże kłopotliwego wyboru i złożysz papiery i hura(!) dostaniesz się tam gdzie chciałeś, masz przed sobą cudowne dwa miesiące nieróbstwa. I CIESZ SIĘ NIMI.

W liceum wszystko zależny od tego jaki wybierzesz profil, to definiuje ile, według wszystkich dookoła, powinieneś się uczyć. Tak więc:

Humany- nic nie robią, czasem pouczą się na historię.
Biol-chemy- tylko się uczą i nie maja życia poza szkołą.
Mat-fizy- to podobno ci najfajniejsi, wyluzowani. Uczą się kiedy chcą.

I szczerze mówiąc, z autopsji muszę się z tym zgodzić, ale, właśnie, jest jedno ważne ALE. Wszystko zależy od danej osoby. Nie będę się kłócić z tym, że 90% uczniów na danym profilu jest opisana wyżej, a 2% się do tego nie przyznaje. Największą trudnością jest znaleźć w takiej klasie osobę z tych pozostałych 8% i mieć nadzieję, że jest fajna, a nie że jest to hipokryta maskujący swoje prawdziwe oblicze ironią.

Ale wracając do tematu. Gdy jest się już w tym sławnym LICEUM nie czuje się w ogóle starszym czy ważniejszym. W środku jest się cały czas tym samym człowiekiem. Bardzo rozczarowujące gdy porówna się nasze wyobrażenia z n lat wstecz. Skończenie 18 lat też nie jest przełomem w życiu, jedyne co cieszy to zdane prawko. A tak na prawdę, to już od 2 klasy liceum czuje się na karku zimny oddech upiora-maturki. 

Widząc tegorocznych maturzystów, którzy jeszcze niedawno byli na naszych ciepłych posadkach drugoklasistów i to, że już od maja to nas w szkole będą nazywać maturzystami... Bezcenne... Po prostu cuuudowne uczucie przejmującego paraliżu.

No... Przepraszam za nieco czarny obraz rzeczywistości zwanej liceum. Wiem, że te lata na długo pozostaną w mojej pamięci, a gdy już będę po tym trzyletnim transie, to się okaże, że były to najlepsze 3 lata mojego życia, ale w końcu pamięta się tylko te dobre rzeczy, prawda? Stres związany z maturą szybko chce być zapomniany.



PS. Polecam film The Art of Getting By