Charakteryzuję się nadmierną wrażliwością, a to i tak mało powiedziane (...), na uszczypliwość z podszewką haftowaną niczym innym, jak tylko głupotą. I o tym dzisiaj.
Przypuszczam, iż mają one za zadanie nic innego, jak tylko uświadomienie podmiotu biegle władającego (nazwijmy głupotę - szablą) (a więc -->) szablą, że nie jest taki niezwyciężony jak mu się wydaje. Sprawa wygląda dość prosto, wręcz banalnie, nieprawdaż? Pewnie 'prawdaż', ale niestety - jedynie dla ludzi stojących za ścianą = dla tych, którzy ośmielili się ją postawić, a to, oczywiście dlatego, że władający szablą władają szablą. W następstwie temu, który wybudował ręce opadają z podziwu nad, niezrównanym z żadnym innym - władaniem, a władający? Wciąż włada. I władać będzie dopóty, dopóki nie opadnie z sił lub (i tu wypada jedynie zaklinać bądź modlić się za biedaka, by stało się jednak to -->) szabla mu nie wyleci z rąk.
Wątpliwości co do tego, iż zdecydowanie lepiej być stroną budującą, nie ma. Budujesz, umacniasz, czekasz. Przy okazji zaprawiasz w boju swoją cierpliwość. Jeśli jesteś w miarę miłosierna, pomagasz stępić tę na zmianę tnącą powietrze i uderzającą w cegły szablę. A nóż widelec uda się, jak nie za trzecim to za 3.000 razem. Próbować warto, zwłaszcza wtedy, kiedy masz pewność iż pod maską głupoty (czasem głupoty z dodatkami, na przykład z dodatkiem naiwności, bezgranicznego zaufania lub kiepskiego humoru) kryje się ciekawy obiekt, w miarę podobny do inteligentnej istoty ludzkiej, tylko na przykład niedoświadczony i tylko przez to pozostający pod władzą własnej głupoty. Jestem pewna, że o tym przekonałyście się nie raz. No... chyba, że jesteście czarnymi dziurami jeśli chodzi o cierpliwość i miłosierdzie...
Przyjemnym nigdy w życiu nie określiłabym stania przed i walenia szablą w mur. To pewnie żadne odkrycie i świetnie zdaję sobie z tego sprawę. Stoisz tam, walisz i walisz, po co? - pojęcia nie masz, ale w nagrodę mało Cię to obchodzi. Brzmi znajomo? Dla mnie, owszem. Nie raz, nie dwa sama się przyczyniałam do stawiania przede mną murów i murków (moja głupota lubi mnie odwiedzać średnio raz na pół sekundy, więc mury są w sumie wpisane w naturalny przebieg zdarzeń). Nie przeszkadza mi to zbytnio, bo wiem, że w końcu nawet najtwardsze mury się skruszą (wietrzenie skał, czy coś w tym stylu... tak, wiem to z geografii...), mury opadną a przed mymi oczyma ukaże się ocean zrozumienia i dobroci, a mój przeciwnik będzie mógł się poszczycić niesłychanie wielkimi pokładami cierpliwości. Lub nie...
Gdyby tylko nie istniały momenty zdawania sobie sprawy z własnej głupoty... Czułabym się taka mądra i... doświadczona. Ahh...
Życzę Wam, Moje Drogie, wielu momentów po obu stronach. Nie, nie jestem niemiła. Uważam jedynie, iż w obydwu przypadkach nauczycie się wiele i jeszcze więcej, tak, że w końcu będziecie już tylko stawiać mury, które dzięki Wam będą opadać na dźwięk pstryknięcia palców (mam na myśli uczone przemowy, i tym podobne).