Strony

Letting go...

Ostatnio często przechodzą mi przez głowę dorosłe (w moim mniemaniu) myśli. Czy to dziwne, czy też nie - nie wiem, nie chcę wiedzieć. Lubię je. Wszędzie słyszałam, że osiemnaście, to tylko liczba, i że w sumie nic się nie zmienia. A tu, proszę. Moje myśli zmieniają się. Zaczynają się układać i nie biegają już jak oszalałe, po mojej biednej niekiedy głowie.

Zmierzam do tego (żeby napisać posta, bo tęsknię, ale temat musi być, więc szukam...), że ludzie się zmieniają. Nie wiem dlaczego, ale wiem za to, że czas to właśnie to miejsce, gdzie wszystko się odbywa. Przyczyny, jak zauważam, są różne.


W życiu tak już chyba jest, że ludzi trzyma przy sobie:

a) miejsce;
b) cel;
c) czynniki zewnętrzne, tzn. szkoła, znajomi;
d) czynniki wewnętrzne, tzn. tak zwane uczucia.

I tak... Widzę, co widzę. Swoje wiem, a jeśli nawet nie wiem, to czuję. Nie do wszystkich podpunktów znajduję odnośnik w mym szarym życiu, ale z tych, które miały lub właśnie mają miejsce, staram się (tak właśnie, dokładnie tak, jak zrobiłaby dorośle myśląca kobieta) wyciągać wnioski. Najbezpieczniejsze jak tylko się da, a to dlatego, że całe życie byłam mistrzynią w wyciąganiu pochopnych, często korzystnych jedynie dla mojej osoby wniosków.

Skoro ktoś chce odejść/nie chce zostać lub, najzwyczajniej w świecie - nie chce mu się zostać, daj spokój. Ktoś mądry powiedział:


Jeśli coś kochasz, puść to wolno. Jeśli wróci do Ciebie, jest Twoje. 
Jeśli nie wróci, oznacza to, że nigdy od początku Twoje nie było.


Nigdy, nigdy nie zdarzyło mi się o tym pamiętać, kiedy z beznadziejną nadzieją (w oczach, głosie, głowie...) starałam się przekonać kogoś, by po prostu został. I zawsze było to samo - nie. Nigdy mi się to nie udało. I właśnie teraz, osiemnastoletnia ja, mówię sobie (i Wam także!), że skoro nikt nie zadał sobie na tyle trudu, by zostać, to to wcale nie musi oznaczać, że stało się tak z mojej winy, że coś ze mną było nie tak. Mówię sobie, że nie warto marnować sił na trzymanie kolejnej osoby. Mówię sobie, że może warto mocniej ufać tym, których mam. I wreszcie, staram się siebie przekonać, że kiedyś znajdzie się ktoś, ba! całe grono ludzi, którzy będą chcieli być obecni, ze względu na mnie i na siebie, nie przez chwilę, ale na dłużej. Na bardzo długo.



!H.a.p.p.y!




Zmordowana biologią chemią biologią chemią biologią chemią biologią chemią biologią 24/7
what's up, my head?miłego słuchania, czytania i oczekiwania na następny post,
który - jak wynika z przeprowadzonych przez produkujące się tutaj maturzystki (o zgrozo!)
 pojawi się lada moment po maturze

xoxo

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz