Strony

GO !

Trzymając się ogólnej koncepcji :





Oglądając Fight Club, zdałam sobie sprawę, że nie jest to jakaś odległa historyjka dziejąca się w USA, ale rzeczywistość, tyle tylko, że nie aż tak brutalna. Fizycznie. Jednak moralnie czuję się głównym bohaterem. Chodzi mi o nasze walki wewnętrzne. Nawet te malutkie. Szczególnie te malutkie. Jak wewnętrzny motłoch po rozstaniu chociażby. Ten kiedy okazuje się, że to ja popełniłam błąd, wiem to, a jednak nadal ciężko jest mi w to uwierzyć. Ten kiedy okazuje się, że czas już dać sobie z tym spokój, a jednak wciąż nawracam myśli na niechciane tory. Ten kiedy wiem, że czekolada wcale nie wpływa korzystnie na cerę, a jednak...

Wszystkie to znamy, przerabiamy na co dzień. Wiemy już tak dużo, a jednak wciąż tak mało. Popełniamy błędy, staramy się na nich uczyć, a co ważniejsze powiedzieć sobie raz a dobrze, że tak właśnie musiało być i kropka. Jeszcze nigdy nie udało mi się stanowczo powiedzieć sobie 'nie plącz się w to, głupia.', zawsze daję się nabrać. Na fałszywe przyjaźnie, wmawiane sobie na wzajem miłości, udawaną troskę. Za każdym razem przychodzą mi na pocieszenie smutek, upokorzenie, brak zaufania (co najgorsze dla samej siebie, bo przecież to był mój wybór, sama tego chciałam, to teraz mam). Okrywają mnie kołderką, podają herbatkę i otumaniają na jakiś czas, by potem dać mi spokój. Nie licząc tych chwil, w których atakują mnie, już nie przychodzą, atakują. Ranią. Przypominają. Robią mi z mózgu wielką pralkę...

Kiedyś, w takich chwilach (jeżeli tylko pod pojęcie 'chwili' można podciągnąć tydzień lub dwa...) miałam ochotę jedynie na ucieczkę, potem na wieczny sen. Teraz? Teraz wiem już, że największy problem to właśnie system. Niby jasne, ale nikt mi tego nie uświadomił, pomijając filmy, książki, historie opowiadane przez milczące za twórców fotografie i pięknie brzmiące piosenki. Teraz mam ochotę udać, że ja to nie ja i obić komuś zakłamaną twarz. Niekiedy jest moja. Wtedy boli najbardziej.


Dziewczyny, jak myślicie, da się wyprostować czyjś sposób myślenia na tyle, ażeby mógł funkcjonować bez okazywania nadmiernej irytacji względem sposobu zachowywania się innych, a jednocześnie nie tworząc kolejnej smutnej kreatury chodzącej bez celu, ale za to na czas?


Myślę, że mój zamierzony przekaz wyjdzie z mroku słownych nieporozumień już wkrótce. Pomożecie?